Wycieczka w Beskid Żywiecki, 26-30.05.2018Odciski, zmęczenie, ból stóp, nóg, czy czego tam jeszcze. Tego typu narzekania musieli znosić nauczyciele podczas naszej tegorocznej, pięciodniowej wycieczki klasowej w Beskid Żywiecki.

Wyruszyliśmy prawie punktualnie spod szkoły, wczesnym rankiem w sobotę. Nasz autokar był tak nowy i tak wygodny, że można by rzec, iż podróż trwała za krótko. Ubrany zawsze w koszulki Armaniego kierowca autobusu dowiózł nas do Rycerki Górnej o godzinie 16. Dom rekolekcyjny okazał się bardzo przestronnym miejscem, z wieloma zakamarkami, w których można się było ukryć przed Siostrą Ptaszkiewicz, regularnie kontrolującą porządek w naszym pokoju. Z czasem okazało się, że na „wyposażeniu” ośrodka jest nawet sala do bilarda.

   „To są tylko 2 godziny w jedną stronę” – uspokajał Pan Koc przy niedzielnym śniadaniu. To by się zgadzało, jeśli tylko nie brać pod uwagę palącego słońca oraz samego dojścia do szlaku, które trwało prawie godzinę. Dosyć częste postoje, schronisko na szczycie Wielkiej Raczy z pizzą w ofercie i niecodzienny widok uratowały ten dzień. Na nowo popsuł go deszcz, lecz nie odbiło się to na naszych humorach.

Na Słowację pojechaliśmy w poniedziałek. W planach był wjazd na górę kolejką linową, jednak okazało się, że dopiero od czerwca jest ona otwarta w „kazdy den”. Zaczęliśmy więc wchodzić po bardzo stromej ścieżce pod górę. Mniej więcej w połowie drogi, narzekania uczniów zostały wysłuchane i cofnęliśmy się do autobusu, skąd pojechaliśmy pod górę Stefanowa. Tam zastaliśmy mały sklepik zaopatrzony w pamiątki i co ważniejsze w Kofolę. Ten ziołowy napój przypominający lekko tylko w smaku CocaColę, ratował nas przed śmiercią z odwodnienia na szlaku, gdzie również była budka z tym drogocennym płynem. Z panem Kocem jako przewodnikiem przemierzaliśmy wąwozy pełne uroczych miejsc. Najbardziej wszystkich zastanawiało, skąd wzięły się te wszystkie kamienie poustawiane w „kupki”, czy może bardziej „piramidki”, niczym w bajce „Dobranocny Ogród”.

Na dzień przed wyjazdem, we wtorek po południu udaliśmy się do geoparku w Glince. Była to jedna z najciekawszych atrakcji. Tyrolka okazała się dłuższa niż sądziłem, a sam park linowy bardziej ekstremalny. Mimo, że to podobno środkowy tor był najtrudniejszy, to ja najbardziej męczyłem się z tym najwyższym. Wieczorem na terenie domu rekolekcyjnego odbyło się ognisko z kiełbasami i programem artystycznym. Każdy z pokoi miał zaprezentować swój występ. Jedne były mniej, inne bardziej udane, lecz na pewno przy wszystkich mieliśmy dużo zabawy. Po oficjalnej części zostaliśmy poinformowani, że kto chce może jeszcze zostać i wpatrywać się w ognisko. Zostało około 5 uczniów oraz Pani Krych z Panem Kocem. Czas do ciszy nocnej został więc wykorzystany na przyjemne rozmowy z nauczycielami.

Rano, z okazji wyjazdu mogliśmy pospać o godzinę dłużej – śniadanie odbyło się o godzinie 9.00. Po nim krótka wycieczka do sklepu, kilkukrotne poprawianie porządku w pokojach i mogliśmy już jechać. Czas do pierwszego postoju upłynął w dość sennej atmosferze ( czyżby wpływ na ten stan rzeczy miała „zielona noc”?). Potem trochę bardziej się rozbudziliśmy i byliśmy gotowi do grania w makao. Podczas podróży Pan Koc rozdał również specjalne nagrody m.in. Wojtkowi D. za dźwiganie 7 plecaków naraz i „okazywanie”, że teoretycznie sprawia to przyjemność.

Wszyscy rozeszli się do domów z uśmiechem na ustach i choć wycieczka była stosunkowo długa, bo trwała, aż 5 dni, to nikt nie pogardziłby jeszcze paroma dobami spędzonymi razem.

Opracowanie: Adam Mikołajczak, klasa 2A GIM