"Romeo i Julia, czyli jak zabity Paris ożył by sięgnąć po mikrofon"

GALERIA
POWRÓT

W tym roku Szkolna Scena Młodych obrała sobie niezwykłe ambitny cel. Mianowicie przez ponad pół roku przygotowywała się do wystawienia sztuki pt. "Romeo i Julia" Williama Shakespeare - najbardziej znanego dramatu wszechczasów. Czy tragedia kochanków stała się przyczyną łez szkolnej publiczności? Tak...lecz był to płacz ze śmiechu.

Na pierwsze, organizacyjne zajęcia kółka teatralnego stawiło się wielu odważnych i lubiących ryzyko śmiałków. Nic dziwnego, że w przytłaczającej większości były to dziewczyny. W tak niezwykle sprzyjających okolicznościach, prof. Krzysztof Koc nie mógł powiedzieć nic innego, jak tylko "wystawiamy Romea i Julię ". Natychmiast pojawiło się pytanie, jak to zrobić, gdy nie ma wystarczającej ilości mężczyzn, którzy obsadziliby główne role męskie. Ale nawet takie przeciwności losu nie stanowiły dla prof. Koca żadnego problemu. Romeo może być przecież kobietą. Podobnie zresztą było z innymi znaczącymi postaciami. Benvolia, Mercutia, Parisa czy choćby aptekarza, profesjonalnie zagrały nieustraszone dziewczyny.

Gdy sprawy organizacyjne zostały zakończone, rozpoczęły się ekstremalne próby, które stały się wyznacznikiem męstwa, hartu ducha i wytrzymałości na nieprzewidywalne wymagania i niekończące się uwagi prof. Koca. Nieznajomość roli, nieobecność na kółku czy inne nierozważne poczynania mogły stać się przyczyną skreślenia z listy młodych aktorów. Na szczęście wszyscy twardo, nie zważając na przeciwności losu wytrwali do końca. Ale nie było łatwo. Zdarzały się momenty załamania i to nie tylko ze strony uczniów. Niekiedy nawet prof. Koc tracił nadzieję, że przedstawienie się powiedzie (zupełnie bezpodstawnie, bo przecież debiut był bardzo udany).

Z biegiem czasu wszyscy wiedzieli dokładnie co, jak i gdzie mają mówić. "Szóstka" stała się świadkiem mrożących krew w żyłach scen walki, romantycznych dialogów (ale bez sceny balkonowej, gdyż balkon został zrobiony na ostatnia chwilę) i tragizmu śmierci wielkich postaci. Wszyscy byli tak zaangażowani, że o jedzeniu śniadania, odrabianiu lekcji czy nawet szeptaniu podczas prób nie było mowy.

"Romeo i Julia" to nie tylko sama gra aktorska. To także charakterystyka aktorów i scenografia. Pani prof. Witt stanęła na wysokości zadania i razem z kółkiem plastycznym przygotowała renesansowy balkon i kaplicę. Był to nie lada wyczyn, gdyż w kaplicy klasztornej, gdzie odbyło się przedstawienie, nie ma zbyt wiele miejsca, a przecież musiało zostać jeszcze odrobinę przestrzeni dla aktorów. Wielkie zamieszanie sprawiło wypożyczenie strojów z teatru, ale ostatecznie wszystko się dobrze skończyło i publiczność mogła się poczuć jakby znajdowała się w renesansowej Weronie.

Na sukces "Romea i Julii " złożyły się przede wszystkim niezapomniane kreacje bohaterów. Nikt chyba nie zapomni niezwykle męskiego Romea, który pod osłoną swojego płaszcza skradł słodkiego całusa Julii. Julia nie gardząc śmiercią, z rozpaczy po ukochanym wbiła sobie nóż, aby złączyć się z nim na wieki. Paris po śmiertelnym ranieniu ożył na chwilkę, aby sięgnąć po mikrofon i oznajmić całemu światu, że jest zabity. Merkutio w ostatnich chwilach swojego życia zachowywał się tak jakby zaraz miał wstać i bić się ponownie, szkoda tylko, że został śmiertelnie raniony ( i to pod ramieniem Romea) i omdlał na wieki. Nie możemy jednak zapominać o innych, równie wspaniałych bohaterach - o wiernej piastunce, Tybalcie (pseudonim Szczurołap), Kapulecie i Montekim, bracie Wawrzyńcu, aptekarzu o wychudłym licu i głodzie w oczach, i oczywiście o całej reszcie, bez której przedstawienie nie osiągnęłoby sukcesu.

Ciekawa jestem, co powiedziałby Shakespeare, gdyby zobaczył "Romeo i Julię" w takiej aranżacji. Śmiałby się tak jak my, czy raczej zrezygnowałby z dalszego pisania dramatów na rzecz komedii? Jakby powiedział Hamlet - "Oto jest pytanie..."

Julia Woźniak z klasy II liceum