24 czerwca 2013 roku o godzinie 9:15 wyruszyła sprzed szkoły niewielka grupa rowerowa. Za cel obraliśmy Wiry, a dokładniej stajnię Kapada. Pierwsze metry pokonaliśmy bez większych problemów. Gdy tylko wjechaliśmy do Lubonia, musieliśmy robić przymusowy postój na wymianę dętki w moim rowerze. Ernest i ojciec Machelski zostali, by naprawić usterkę, a reszta drużyny razem z panem Reflandowskim pojechała po Lenę, która miała czekać niedaleko. Dalsza część wycieczki nie przyniosła już takich niespodzianek i zestaw naprawczy ojca Krzysztofa do końca pozostał na dnie torby.

Jadąc dalej, z daleka ominęliśmy szerokim łukiem Wiry… Tak, właśnie te Wiry, do których zmierzaliśmy. Jadąc dalej  na południowy-zachód, dotarliśmy do Puszczykowa. Czy nie mieliśmy jechać przypadkiem do Wir? Zwiększając swoją odległość od celu wycieczki, osiągnęliśmy lokalizację Mosina. Korzystając z okazji, odwiedziliśmy Tesco. Kolejną męczącą atrakcją było zdobywanie wieży widokowej nad jeziorem Glinianki w Wielkopolskim Parku Narodowym. Kiedy pan Reflandowski i ojciec Krzysztof zaczęli wskazywać w stronę Stęszewa, zaczęłam podejrzewać, że już dzisiaj do Kapady nie dotrzemy. Na szczęście cel osiągnęliśmy – z godzinnym opóźnieniem. W Wirach spotkaliśmy się z drugą częścią naszej klasy, która razem z panem Śniegułą pokonała kilka kilometrów pieszo. Na miejscu czekał na nas posiłek, który z chęcią wchłonęliśmy. Czas spędzony w Kapadzie był dość krótki, musieliśmy wracać. Grupa piesza wyruszyła na autobus, rowerowa w kierunku szkoły. Większa część uczestników odłączyła się od reszty w Luboniu, a ja z siostrą Rafaelą, ojcem i chłopakami mieszkającymi blisko szkoły dotarliśmy z powrotem na Głogowską. Odbyliśmy 50-kilometrową podróż przez Mosinę do Wir. Mam nadzieję, że w życiu nie trzeba mijać celu szerokim łukiem, żeby okrężną drogą w końcu do niego dojść.

 

AK